środa, 14 maja 2014

Krótko i na temat

Jesteśmy w Kioto, w naszej nowej dziupli. Very Dziupla - bym powiedział. Jakieś 3 metry do kwadratu, z czego meble zajmują 2 metry. :) Jak my rozłożymy futony (materace do spania)?! Chyba zmontujemy sobie łóżko piętrowe z konstrukcją z własnych gnatów... Ja na górze!!!!
Z dworca przejechaliśmy na miejsce docelowe autobusem miejskim nr 9. Przejazd trwał  ok. 1 godz., podczas której kontrolowałem nieustannie nazwy przystanków ogłaszane piskliwym sopranem przez głośniki oraz wpatrywałem się na zmianę w tablicę świetlną i mapę tras autobusowych przywłaszczoną na dworcu. Dla obserwujących mnie bacznie współpasażerów, w szczególności dzieciaków, musiałem wyglądać jak kibic meczu tenisowego, w którym piłka lata w górę i w dół, zamiast w prawo i w lewo. Po całej godzinie "kibicowania" bolał mnie kark, głowa i oczy. No i d..., ale to z innego powodu.
Na przystanku docelowym, na którym udało nam się wysiąść, dzięki pełnemu skupieniu na ostatnim odcinku trasy, nie zastaliśmy niestety umówionej osoby o imieniu Usasan, czyli naszego przyszłego gospodarza, mimo że wysyłałem mu po drodze esemesy tak, jak chciał. Poczekaliśmy chwilę i w oparciu o mapkę na iPadzie ruszyliśmy w gąszcz uliczek, podobnych tym opisywanym poprzednio na Tateishi. Po kilku minutkach szukania dotarliśmy na miejsce i... dalej nic. Gościa nie ma w domu. Po chwili przyszedł sms od niego "can you tell me where you are and when you will arrive?" (pisownia oryg.). Odpowiedziałem esemesem, że stoimy jak kołki pod jego domem. Cisza.... Po dłuższej chwili zadzwoniłem i wyjaśniło się, że ani esemesy doń nie doszły, ani on tu nie mieszka.
Przyjechał skuterkiem po 15 minutach i kłaniał się pod kątem 90 stopni cały w przeprosinach.
Wszystko więc dobrze, Usasan i my jesteśmy friends i zaraz idziemy poszukać czegoś na ruszt.
Nara!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz