niedziela, 29 czerwca 2014

Duch Północy i Królowa Północy

Duch Północy - Kitakami, to kawał łajby!

Kiedy przybyłem w piątek do portu, już tam cumował. Cumy jak noga słonia! Postawiłem mojego rumaka obok tego konika morskiego i jak wyszło porównanie, to widać w poprzedniej bazgrole.


Miałem trochę czasu, więc poszwendałem się po porcie. Zrobiłem fotę mojego samotnego obiadu w restauracji "Kup se i sam zaparz". Ech, łza się w oku kręci za tym drugim kubkiem pysznej zupki błysk.


Dostrzegłem na słupie konstrukcyjnym rękawa dla pasażerów naklejkę informującą o wysokości fali 11 marca 2011 roku. Miała tu 7,2 m! Robi wrażenie, tym bardziej że cała dziesięciokilometrowa droga z hotelu do portu to niemal płaski teren. Nic dziwnego, że fala wdarła się do Sendai na głębokość ośmiu kilometrów. Wciąż przeraża mnie ta katastrofa i przyznam się, że kiedy poruszam się po wybrzeżu Tōhoku, rozglądam się za informacjami o kierunku ewakuacji. W porcie wystarczyłoby wejść na dach budynku odpraw, żeby być ponad falą z 2011 roku, ale czy ta następna nie będzie wyższa? Zobaczymy.




Przypomniało mi to, że Sendai nad ranem zrobił nam pa pa, ale ponieważ nie ma rączek, to pomachał nam całym sobą! Spaliśmy na siódmym piętrze i pokołysało nas tak, że obaj się zbudziliśmy. "Czułeś?" spytałem Krzycha i w tym momencie to ja poczułem, że Krzychu silnie trzyma mnie za rękę! Nie! Żartuję. :))) Ale odpowiedział szeptem, jakby bał się zbudzić podziemne potwory, że poczuł.
Najbezpieczniej, jeśli chodzi o trzęsienia ziemi i ich falliczne następstwa, jest na otwartym morzu, więc ruszajmy! Falliczne, to jest pewnego rodzaju eufemizm. Chciałem być grzeczny.
Kiedy nadeszła godzina boardingu, przestawiłem Karuska obok kolejki Harleyów i innych spalinowych wierzchowców, powiedział mi, czerwieniąc się: "Nie rób siary! Najpierw obok tej wielkiej dłubanki, teraz obok tych warczących bydlaków! Nie ma tu jakiejś przyjaznej gromadki zwykłych rowerów?"


Rozejrzałem się i sam się zaczerwieniłem po czubki uszu. Nie było ani jednego roweru i ani jednego gaijina! Sami jak palce, że tak powiem zbiorowo, a jednak jednostkowo.
  
Trzymając jednak fason, wjechaliśmy w tym ryczącym tłumie jak jakieś Tomcio Paluchy w czeluści stalowego wieloryba. Znowu się Pan Maluśkiewicz nasuwa. Zaparkowaliśmy w ciemnym kącie, oddałem mojego przyjaciela panom z obsługi i w towarzystwie dwóch sakw i dwóch bóstw powędrowałem żółtym szlakiem do windy, a nią na któreś tam piętro jak w wieżowcu.


Wskazano mi moją kapsułę, bo tak najlepiej chyba określić przestrzeń, w której miałem spędzić noc. Oto korytarz z kapsułami.



A to korytarz wiodący do poprzedniego korytarza. Kto widział "Titanica" wie, że warto zapamiętać tę ścieżkę.


Wieczorem, kiedy podniesiono cumy (albo wciągnięto, bo to kotwicę się podnosi), Kitakami wraz z portem i Sendai w tle prezentował się wspaniale.






Znalazłem jedyne koło ratunkowe i po obmyśleniu, jak tu dobiec jako pierwszy w przypadku alarmu, poszedłem spokojnie spać.


To moje kończyny dolne we wnętrzu kapsuły.


Duch Północy wiózł mnie na północ i bujał delikatnie przez całą noc.
Rano posłuchałem koncertu muzyki fortepianowej z typu RMF Classic. Publiczność szalała!



Po kilku mdłych utworach, jak np. Dla Elizy, poszedłem w boczne korytarze zaczerpnąć ciszy.


Niedługo później pojawiła się na zamglonym od deszczu horyzoncie ONA.
Wyszedłem mimo mżawki na taras zewnętrzny. Wiatr dmuchnął mi w twarz, każąc natychmiast zdjąć czapkę przed Jej Dostojnością.
"Hej! Nazywam się Robert! Pōrandojin desu!"
I wiecie co? Odpowiedziała!!!
"Hajimemashite! Nazywam się... zresztą i tak nie zrozumiesz. Dōzo yoroshiku onegai shimasu."
"No, ja jestem pōrandojin, jak mówiłem. Powiedz mi coś o sobie!"
"Mimo że jestem drugą co do wielkości wyspą dzisiejszej Japonii, to moje dalekie północne położenie sprawiło, że kiedy para kochanków Izanami i Izanagi chlapali włócznią, tworząc z morskich kropli wyspy japońskie, nawet nie zauważyli, że ja też się wtedy narodziłam! To niesprawiedliwe! Długo byłam niezauważalna dla tych, którzy dzisiaj uważają się za moich prawowitych właścicieli. Właścicieli! Ha! Nie zwracam na to uwagi, bo to tylko przejaw ludzkiej pychy! Jestem i będę, kiedy ślad po nich dawno zaginie!
No, trochę się spieniłam! Ale to może przez morza i ocean, które otaczają mnie, pieniąc nieustannie swoje fale. Sumimasen.
Pierwsza pisemna wzmianka o mnie pochodzi z kroniki Nihon Shoki (Nihongi), jednej z dwóch najstarszych kronik Japonii (druga to słynna Kojiki). Wspomina się tam o wielkiej wyprawie militarnej prowadzonej przez Abe no Hirafu, który z północnych rubieży ówczesnej Japonii ok. 660 AD dotarł aż na Watarashimę. Historycy do dziś spierają się, czy Watarashima to ja, ale spory to istotna część ich zarobków, więc zostawmy ich w spokoju i nie odbierajmy pracy. Dla ciebie - Watarashima to ja. :)
W średniowieczu moi rdzenni mieszkańcy nazywani byli Ezo, a ja sama Ezochi (ziemia ludu Ezo) lub Ezogashima (wyspa ludu Ezo). Dzisiaj lud ten nazywa się powszechnie ich własnym imieniem, czyli Ainu. Ponieważ około połowy drugiego tysiąclecia japońscy przybysze założyli na jednym z moich półwyspów swoje stałe siedlisko, do którego ściągało coraz więcej osób, zaniepokoiło to lud Ainu i wkrótce doszło między nimi do pierwszej wojny, wygranej przez Japończyków. Od tego czasu Ainu już się nigdy nie podnieśli. Wspomnij jeszcze o nich w tych bazgrołach, co je właśnie spisujesz!
Japończycy od 1869 roku po upadku tutejszych lojalistów shiogunatu Tokugawów wymyślili dla mnie nową nazwę - Hokkaido, czyli Prowincja Morza Północnego. Prowincja! Gdyby nie fakt, że jestem kim jestem, a ludzkie nazwy i zarządy zmieniają jak w kalejdoskopie, znowu bym się spieniła! Dopiero od tamtej pory zaczęło się na poważnie japońskie osadnictwo na moich ziemiach.
Ale wciąż jestem w wielu miejscach bardziej dzika niż moje siostry. Przyjedź, zobacz i ciesz się mną. Sam jesteś?"
"Nie, z żabą Kaeru i kukiełką Jizo."
"Żaba Kaeru? Trochę jak siostry Sisters! Ale znam, znam! No to uważajcie na siebie i jedźta, gdzie chceta!"

Hokkaido.

12 komentarzy:

  1. Kusa coś ta kapsuła:)
    A z Ż

    OdpowiedzUsuń
  2. Klaustrofobiczne trochę te kapsuły.

    OdpowiedzUsuń
  3. "No to uważajcie na siebie i jedźta gdzie chceta!"

    OdpowiedzUsuń
  4. A chociaz wentylacja w tej norce dzialala bez zarzutu, czy raczej duszno bylo?
    Chyba zadaje retoryczne pytania, przeciez to Japonia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale luksus v porownaniu z "moim" statkiem "Felix Dzierzynski", ktorym podrozowalam z Nachodki do Yokohamy 40 lat temu! Chetnie wymienilabym tamta kajute na Twoja kapsule!!
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo przestrzena ta kapsula - na nogi miejsce i wieszak jest! Ha! Bardzo mi sie podoba mapa na koncu - tak jakby gleboko sie nagle robilo tak kiele poludnia.
    Ze zabom zawsze razniej - podobna do Krzyska pewnie....

    OdpowiedzUsuń
  7. ...w takiej kapsule pewnikiem by się nie zapakował. U mnie sama stopa ma 31 cm, he he he...

    OdpowiedzUsuń
  8. O rany! Jak już powiedziano przede mną, klaustrofobicznie trochę. Ale nic to! Naprzód, naprzód, lecz nigdy w tył!

    OdpowiedzUsuń
  9. Czuj,

    Tanjōbiomedetō!
    Resztę wysyłam Ci emailem.

    Wuj

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale telewizor był... A przynajmniej tak to wyglądało.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tworzenie świata było bardzo zabawne, podzielenie się ducha na męskie żeńskie, rodzenie wysp a raczej mieszanie w gęstej wodnej zupie by powstał ląd... fajne :)).
    Kapsuła okropność. W podróży postaw na ciszę wewnątrz by za długo nie rozmawiać sam z sobą. :))

    OdpowiedzUsuń
  12. Telewizor ma też swoją kapsułę. Pewnie to troska o dekoder DVBT/C.

    OdpowiedzUsuń